sobota, 28 września 2013

Kto kocha bardziej

Agnieszka mówi, że nie znalazłaby siły, żeby zaadoptować cudze dziecko.
Krzysztof, że to ciekawe  dlaczego natura nie chce obdarzyć jakiejś pary potomstwem.
Bo może tak właśnie ma być? I tak powinno zostać?
Czasem dyskutujemy.

Z Kasią i Mirkiem nie miałabym odwagi na ten temat rozmawiać. Ani za pierwszym razem gdy odwiedziłam ich w przytulnym małym domku za miastem, ani parę dni temu, gdy spotkaliśmy się przypadkowo.
Właściwie ja ich spotkałam, bo oni minęli mnie jakbyśmy się nie znali.  Przystanęłam, zdziwiona tą obojętnością. Ale oni nawet nie zauważyli. Patrzyli w głąb dużego wózka, odrywali oczy tylko, aby nadążyć za poruszającym się z prędkością odrzutowca dziś już chyba 10-cio letnim Adamem.
Zatrzymać ich, przypomnieć że to ja rozmawiałam z nimi dwa lata temu o ich dzieciach? O oczekiwaniach, wędrówkach od lekarza do lekarza, od laboratorium do szpitala?

Pamiętam, że wymarzyli sobie dużą rodzinę, byli zdrowi, kochali się, ale dziecko się nie pojawiało. Mijały lata, wypełnione chwilami przygnębienia, nostalgii, szukania winnego, ucieczki od każdej ciężarnej i każdej pchającej wózek matki. Depresja czaiła się do skoku.  Z letargu obudził się pierwszy pan Mirek
-Miałem takie poczucie,  że trzeba być otwartym na każdą sytuację. Nie ma dzieci których nie można pokochać.
Potem poszło gładko. Już wiedzieli czego chcą. Dziecka, któremu potrzebny jest dom. Nie  sztucznego zapłodnienia, wzajemnego oskarżania siebie i lekarzy, ale dziecka któremu oni pomogą i które pomoże im.
Na syna czekali kilka lat. Pani Kasia pamięta dzień, w którym zadzwonił telefon, żeby przyjechać do pogotowia opiekuńczego. Leżał mały Adaś ze skrzywiona główką, miał dwa miesiące.
Oboje nie wiedzą czy ktoś mógł przeżyć kiedyś to, co oni wtedy.
Wielkie uczucie spełnienia, ogromną radość. Świat zawęził się tylko do nich, do tej kochającej się trójki ludzi.To był najcudowniejszy czas.
-Wszystko było dla nas, tylko my byliśmy na świecie i tak przez kilka lat.

Nagle dotarło do mnie, że mają teraz dwoje dzieci, przecież ten wózek…
Panie Marku!
Odwrócili głowy. Serdeczni. Roześmiani. Jak zawsze.
Zachwytom nad maleńką Igą nie było końca. Nie zadawałam pytań. Zorientowali się. Zastanawia się Pani, skąd wzięła się Igusia?
-Z miłości. Tak jak Adam.  Pytała Pani kiedyś czy jest różnica gdy dziecko jest adoptowane. Nie wiem czy miłość do naszego syna i córki jest większa czy mniejsza niż rodziców, którzy sami urodzili swoje dziecko.Tego nie wiem, ale nikt swoich dzieci nie kocha bardziej niż my naszych. Niech pani nam powie; nieadopcyjni rodzice kochają bardziej?


poniedziałek, 23 września 2013

Twarz do słońca

Zagrzebałam się w tej pracy. I w tamtej, żeby jakoś było.

Zagrzebałam się w tej nostalgii za tym i za tamtym i tak smutno, że już nigdy nie będziemy razem.

Zagrzebałam się w myśleniu, że teraz to wszystko takie zagracone, głośne i szybkie i może dlatego tak odpocząć trudno.

Tak się zagrzebałam jak nie lubię. Bo tylko płakać i użalać się  nad tym wszystkim. Do tego pada. Kurczę  i chyba rozpadało się na dobre. To tak już będzie? Taka szara jesień? Jeszcze tylko tego brakowało! No naprawdę! Głowa mnie z tego wszystkiego rozbolała. Prawie.

Spotykam Jadzię

-Smutno, co?

-Dlaczego? Z wycieczki wróciłam. Góry są takie piękne o tej porze roku!

Co Ona z tym ciągłym uśmiechem? To nie jest możliwe prawie, żeby tak się cieszyć. Przecież wiem, że ma kłopoty: ten syn, rozwód i drugi syn bez pracy.

Albo Elżbieta. Rozmawiałyśmy wczoraj. Szybko, bo nie miała czasu. Pisze reportaż o rodzinie: jedna pensja, pięcioro dzieci, najmłodsze ciągle rehabilitowane, ale i tak nie chodzi. A teraz jedyny żywiciel rodziny uległ w pracy wypadkowi. Dlatego chce to nieszczęście nagłośnić. Może znajdą się dobrzy ludzie. Spędziła u nich pół dnia, upiekli na przywitanie placek z jabłkami. Będzie dobrze, będzie dobrze, powtarzali. Elżbieta też w to wierzy.

Zagrzebałam się w tej pracy tak jak lubię.

Pogrzebałam we wspomnieniach. Takie cenne!

Wdzięczna Lecowi, przeczesałam na spacerze swoje myśli. O, zaświeciło słońce!

Jest takie powiedzenie: gdy wystawisz głowę do słońca, to cień zawsze pozostanie z tyłu.


Spróbujcie!

poniedziałek, 16 września 2013

Historia po pewnej historii


Tytuł tego posta to tytuł piosenki hiphopowej która nie ma rytmu jaki powinien być w rapie. Moim zdaniem. Ale to nie szkodzi. Pasuje mi.


Byłam wczoraj w sklepie. Młodzieżowym. Bardzo młodzieżowym, jedynym takim w tym mieście.

Nie dla siebie. Dla młodego człowieka. Miałam zobowiązania.

Leciał Hip Hop patriotyczny. Katyń, honor, ojczyzna, takie tam skandowanie.

Młody człowiek wybierał płytę i perfumy. Padały nazwy i słowa . Niektórych nie znam. I dobrze, niech młodzi mają coś swojego. Myśmy też mieli. Perfumy okazały się zajebiste, płyta była, ale w poczekalni. Wiec chyba nie było.


Sprzedawca miał na sobie za szeroką, za bardzo czerwoną koszulkę. Chyba była ok. Tak myślę, bo wisiały na wieszaku obok. Drogie jak nie wiem co.

Na koszulce jest napis. Życie jest piękne tylko ludzie to k…y.

Zapatrzyłam się.

-O co chodzi?  Ostro, choć prawie uprzejmie spytał sprzedawca.

Wskazałam na napis. -Tak patrzę, bo właśnie pisałam na swoim blogu  o tym…

Wyciągnął przez szeroki blat rękę, podałam swoją. Uścisnął mocno. Potrząsnął.

Prawda że ludzie to K…y?!  Bardziej oznajmił, niż spytał.

wtorek, 10 września 2013

Na ulicy


Miejsce: Centrum wojewódzkiego miasta.


Czas: Po pracy


Okoliczności: zakorkowana ulica


Występują:

-mięśniak niedużego wzrostu w dżinsach i różowej koszuli

-powabny, szczupły brunet w szarej marynarce i granatowych rurkach


Zarejestrowana scena nie do powtórzenia:

Mięśniak w różowym: Kurwa, zagłówek wymyślił, k…., h…  jeden, ja pi…… Kropka

Powabny: Że niby k…. oprzesz się k…. wygodnieK….,  a  h… się oprę. K….m.. Kropka

Mięśniak w różowym: Sam sobie k…. ten zagłówek  zamówi.... , to będzie miał h… ,a potem k…. niech go sobie w d… wsadzi k….Kropka

Powabny: Jasne k… Kropka

Tak rozmawiając wsiedli do samochodu, a ulica była zapchana przypominam. Opuścili w czarnej limuzynie szyby i chcą wyjechać na tę ulicę z wąskiej bramy nieopodal banku.Nie spodziewał się zapewne,  że tak szybko, ledwie wsiądą , a już ruszą, kierowca białej meganki. Zahamował więc gwałtownie i zatrąbił. Może pomyślał, że może tamci nie widzieli. Czarna limuzyna wyjechała z bramy i włączyła się do ruchu. Przez opuszczoną szybę, zerknęłam na Różowego.Przyglądał się kierowcy z politowaniem, po czym zwrócił się do Powabnegobydło trąbi. Co to za ludzie K….m.. Kropka. Wykrzyknik.

Powabny: h… nie ludzie k…. Kropka. Dwa wykrzykniki.


 

czwartek, 5 września 2013

Nie ścinaj czereśni

Najlepiej, żeby już nie było tematu. Żeby o wszystkim zapomniała. Żeby nie było tak jak dzisiaj po południu.

Pytam: boli jeszcze?

Odpowiadasz: no coś Ty? Po pięciu latach?

Irytuję  się: to po co dzwoniłaś. I płaczesz?  Przecież to nie przez te zadrapania na kostce? Więc nie wmawiaj mi, że wszystko już przemyślałaś i zapomniałaś o tamtym telefonie: „Wszyscy wiedzą. W redakcji, na uczelni. Jedyna Pani nawet się nie domyśla. Nie mogę już na to patrzeć i dlatego dzwonię”.

Nie  próbuj więcej ścinać sama tej czereśni na działce. To już duże drzewo.  Myślisz, że obejdzie go, że wycięłaś w pień wszystko co razem zasadziliście? Żałosna jesteś z tą podrapaną kostką.

Nie, nie za szybko zdecydowałaś, że to koniec. Spakowałaś walizki, wyniosłaś na korytarz. Nawet nie wiedział o co chodzi. W pierwszej chwili, bo pewnie szybko zrozumiał.  Zwłaszcza,  że to było zaraz po tamtym weekendzie, kiedy  tak przedłużyły się mu obowiązki służbowe,  że nawet nie mogłaś się do niego dodzwonić. Ani on do Ciebie.

Teraz Ci szkoda czereśni? Ach tak!

To takie wzruszające. Razem wieźliście  ją do W. Wystawała z bagażnika, trzeba było zawiązać czerwoną wstążeczkę na najdłuższej gałęzi.  Potem się rozpadało. Zmarzliście i trzeba było rozpalić w piecu, a bociany szukały obok waszego domku miejsca na zbudowanie legowiska. Tak. Wierzę, że to prawda. Ale to gówno prawda. Bo to już nie istnieje. Już odchorowałaś. Pamiętasz, spotkałyśmy się przypadkowo na ulicy. Nie wiedziałam jak zareagować. Byłam pewna, że jesteś bardzo chora.  A potem nie mogłam uwierzyć że Ty to mówisz. O tamtej kobiecie, tamtym domu, tamtej rodzinie. Pomyślałam nawet, żeby napisać scenariusz o współczesnych kłamstwach, albo o współczesnym życiu rodzinnym. Zawsze uważałam, że związki rodzinne to gejzer tematów dla scenarzystów filmowych. Że puchłby scenariusz  od emocji , uczuć, kontrastów i zaskakujących zwrotów. Miałaś szczęście, że nie nadaję się do pisania scenariuszy.

I znowu powiesz:

- nie pogodzę się nigdy, że oszukiwał mnie tyle lat. Mnie, moją rodzinę, moich przyjaciół. Żyłam w iluzji. Nie było integracji tożsamości, wspólnych spraw.  Żyłam w iluzji. A może coś jednak czułam już wcześniej. Gdy odebrałam telefon, od razu wiedziałam, że to prawda.

To dlaczego powiedziałaś tej kobiecie, że zazdrości Ci szczęścia, bo sama nie może nawet o takim śnić i dlatego dzwoni?

- ale wiedziałam, że to prawda. Tylko nie wiem od kiedy …

Tak mi przykro.  Nie wiem co  powiedzieć.  Nigdy się nie przyznam, że ja wiedziałam od początku.