Zielono mi
Dobrze, że dałam się namówić. Spakowałam i przyjechałam,
leżę i odpoczywam.
Już godzinę, a może dwie. Ktoś kręci się po kuchni, widzę
przez otwarte okiennice. Zielone. Boże, okiennice. Jakie to romantyczne.
Zupełnie jak w Marzyszu, na naszej działce, nie tak dawno.
Będzie ryba w sosie
koperkowym. Sama to wymyśliłam. Sama zrobię ten sos. Mój ulubiony i zawsze
wychodzi.
Jest tak błogo.
Musi być błogo.
Ptaki śpiewają. Trochę mi ich żal, bo Lucky Man (kto tak
głupkowato nazwał tego kota?) uwielbia ptasie mięso i nie można go przekonać,
że od kilku lat jest tylko domowym kotem karmionym whiskasem.
Patrzę w niebo. Niebieskie. Chyba sprawdzi się pogoda.
Ale w głowie jeszcze chmury i zawierucha. Tyle spraw czeka w
kolejce na rozwikłanie i decyzje. Zrobić tak, żeby wszystko było na swoim
miejscu. Żeby było jak trzeba. Bo sprawy powinny być poukładane, cele
wyznaczone, konsekwentnie pilnowane. Inaczej chaos i wymyka się czas spod
kontroli. Jeszcze bardziej.
Leżę na środku
trawnika, tu gdzie najwyższa trawa i nucę za Marylą coś o gruszy i dowolnie
wybranym boku.
Nie pomaga.
A przecież sprawy rodzinne tak dobrze się układają. Jak
dobrze, że pojechaliśmy z Mamą do tego Instytutu i że to nie to. Że wszystko dobrze, a podejrzenia zostaną
tylko blednącym drukiem na skierowaniu, jako dowód przezorności lekarskiej, za
co zresztą chwała tej lekarce i cześć.
Znowu gdzieś wpadam w dół z tymi swoimi myślami. Nawet
dzisiaj, nawet na tym pikniku, w tej trawie. Nawet gdy piwo jest zimne jak
trzeba, a przede mną wolny dzień, co oznacza długie spanie. Jak dam radę.
Wiatr szumi tak przyjemnie. Zaraz siądziemy do stołu.
O czym to ja myślałam?
Muszę z kimś o tym pogadać, że wszystko wkoło takie
pokręcone. Ale ludzie gadają, że milczenie jest złotem, więc pewnie z chytrości
milczą i milczą.
Niebo dalej niebieskie. Nie ma jeszcze komarów. Chmury
sklejają się i rwą. Dobrze byłoby zostać tutaj na stałe.
Słyszę, że mnie wołają. Szkoda, że nie leżę pod starą
gruszą, schowałabym się za pniem.
A tak trzeba wstać. Otrzepuję koniczynę z ubrania. Że też
musiałam założyć białe spodnie! Coś takiego! Chyba na złość sobie i z głupoty.
I kto będzie doczyszczał te zielone
zacieki na nogawkach, a na pupie to już się nawet nie mówi. No kto?.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz