piątek, 24 maja 2013

Ten  weekend planowałam długo. Okazja niesamowita była. Pomysł nie ważne czyj, też bardzo dobry. Wszyscy razem z seniorką rodu, daleko, nad morze. Na oglądanie, odpoczynek i żeby coś innego i oderwać się, nacieszyć, pomarzyć, pobyć, zobaczyć. No i dla tej okazji. Och, to były plany!

Rybak na linie

Ruszyliśmy. Raniutko. Kury nie zdążyły wstać,  a my do samochodów. Przedłużało się pakowanie do bagażników tego co spakowaliśmy  dzień wcześniej zaledwie w kilka godzin.  Ale jazda prawie wymarzona, poza  jednym incydentem. Ale o tym ani słowa.

 Łódź, myk i już w Toruniu. Miasto magiczne. Gotycka cegła, Kopernik, pies Filutek z kapeluszem w zębach i słońce i kawa z pachnącym piernikiem. No, wszystko jak trzeba. Nawet autostrady nie po to żeby rząd zarabiał, tylko żeby po nich jeździć. Trochę drogo, ale niech tam.

Gdańsk w deszczu, Sopot niestety też. Wypakowujemy to co zapakowaliśmy. Niełatwa sprawa bo leje jak z cebra. Kwatera wysoko, ale co to szkodzi? Wchodzimy, wychodzimy. Trzeba zobaczyć secesyjne kamieniczki i wille, ale też najdłuższe drewniane molo w Europie. Najszybciej idzie seniorka. Czyżby chciała to  mieć za sobą? Leje chyba bardziej. O, molo! Wchodzimy. Drogo. Nic nie widać, mgła, szaro. Wracamy. Co powiedzą w telewizorze o pogodzie na jutro? Siadamy wszyscy i oglądamy celebrytów. Będzie padało wszędzie, a nad morzem to ojej! Jest 23.00.

Rano budzi nas słońce. Jest ciepło. Idziemy z Agatą pobiegać wzdłuż morza. Dziś lubię pogodynki za to że nigdy nie mają racji. Biegają wszyscy, młodzi i starzy, ładni i nie bardzo. Gdy się mijamy podnoszą rękę  w geście pozdrowienia. Miło, trzeba to będzie praktykować i u nas!

Jak to już 12-ta? To nie idziemy na kawę? Zgodnie z planem trzeba działać, więc Gdynia. Skwer Kościuszki, ulubione miejsce wszystkich przybywających nad morze. Wyjątkowo tłocznie, bo zakończył się właśnie Bieg Europejski po ulicach Gdyni. Fajnie byłoby kiedyś wystartować. Popatrzcie, to  Dar Pomorza i Błyskawica. No i gradka. To trzeba mieć szczęście! Statek do budowy morskich farm wiertniczych, jeden z kilkunastu takich na świecie zawitał do Gdyni. Nie dla nas specjalnie, a przez przypadek, bo zepsuł się w Szwecji i u nas  coś będą  majstrować. Ale  kolos! Coś jakby skrzyżowanie fabryki i mostu w budowie.

No to co, zdążymy do Akwarium, albo Muzeum Oceanograficznego? Jak to prawie 17-ta? Jedziemy na obiad. Na ryby, najważniejsze żeby były świeże i dlatego proszę  halibuta.  Musi być mrożony, bo to nie nasza ryba? A co? Przyjezdna? Pani mierzy mnie wzrokiem  który wobec mojej ignorancji wydaje się  usprawiedliwiony. Albo nie. Ale co tam. Wesoło, razem, smacznie. Seniorka w doskonałej formie, szczęśliwa, wznosimy więc toast za życie.

Zrobiło się chłodno. Która? Która? 20-ta? No to chociaż jeszcze  spacerkiem na Monte Casino. Jest Krzywy Domek, a gdzie Rybak? Przeniesiony, nieopodal, na Bema.  Jak on stoi na linie z tą rybą  w jednej i siatką w drugiej  ręce?  Seniorka zadziera głowę: -Czy to bezpieczne jak się tak huśta nad głowami  przechodniów? Wracajmy. Trzeba jeszcze zjeść kolację.

No i trzeba odespać. Przeciągamy się około dziewiątej. Zaczynamy pakowanie, choć klucze  możemy oddać nawet wieczorkiem. Znosimy walizki do samochodu. Szybciej, musimy  zdążyć do Orłowa.  Siadamy w kawiarence, na tarasie z którego widać zatokę. Jest swojsko, przyjemnie. W końcu to Dom Żeromskiego. Naszego Żeromskiego. Niewielki, murowany. Tutaj pisarz spędził któreś wakacje wraz z rodziną. Są pamiątki, małe muzeum. Ale trzeba wybrać oglądanie z sensem albo bezsensowne gapienie się na morze. I na statki, I na mewy i na fale.  Spokojnie! Posiedźmy! Jaka pyszna ta szarlotka Kuby. Trzeba wracać. Dokończyć pakowanie, oddać klucze.  Na szczęście do wieczora daleko.

Znosimy torby i szybciutko do Gdańska. Pod Fontannę Neptuna. A cóż on ma na głowie? To  powbijane szpileczki  kształtem przypominające koronę cierniową.  Nie będą sobie już gołębie, ani mewy których coraz więcej  w mieście, bezkarnie szydzić z króla mórz. O,  Brama Zielona. Tu pracuje Lech Wałęsa.  Jeszcze tylko Długi Targ. Super,  niechby  tylko wyrzucili te stragany, zresztą nie tylko stąd! Prędzej, prędzej. Może jeszcze gdzieś zajedziemy? Może.

 Siódma, niedługo będzie ciemno. Wsiadamy do samochodów. Głowa zaczyna się wypełniać planami. Jutro. Jutro trzeba wstać do pracy,  pójść na zakupy, czeka dentysta, okulary są pewnie już zrobione i  wyniki trzeba odebrać. Ciekawe czy przyszedł ten mail na który czekam,  trzeba wreszcie podjąć decyzję w sprawie , no tej co to się ciągnie od kilku miesięcy.    Budzę się za Łodzią. Śniło mi się morze, słońce, Krzywy Domek, Rybak i piknik z rodziną przy autostradzie. I już wiem co powinnam zrobić. Ale może następnym razem w góry? 

1 komentarz:

  1. Następnym razem jak w góry, to przez Wieliczkę. Zejdziemy do solnego undergroundu z Seniorką i Juniorem :)

    OdpowiedzUsuń