Nasza przewaga
nad żebrzącymi jest dominująca. Nie chcę jej jeszcze bardziej zwiększać. Nie uciekam więc, wyciągam portfel
i Bogu dziękuję że to ja jestem silniejsza.
Choć mam wątpliwości,
czy Bogu podoba się taka modlitwa.
Degustator
Nie wiem skąd się wziął. Tak nagle. Całkiem młody, w wojskowej kurtce takiej jak Berger nosił w musicalu
Hair, podobnie jak chłopcy z tamtych lat
zarośnięty. Pilnował mojego miejsca parkingowego od kilku dni. Każdego ranka, zanim 7.30 po której wolno już tylko siedzieć na wyznaczonym
miejscu, wytykała na zegarkach. Pilnował rzetelnie. Miejsce nigdy nie było
zajęte. Nie dał się przekonać że to przez ten podniesiony słupek, który
wyznacza teren wykupionego placu. I tak
i nie, odpowiadał filozoficznie. Słupek
nie zamknięty na klucz przecież. No i trzeba uważać jak się parkuje. Wariatów
nie brak. Ktoś może jechać za szybko. I już. I stłuczka. I wypadek. A tak to
przypilnuje, zatrzyma szaleńca gdy tylko na naszym wąskim parkingu zawieje grozą. Obliczyłam koszty tych porannych
potakiwań. Najpoważniejsze to te
związane z umykającymi minutami. No ale z drugiej strony nie wyglądało na to że
chce pogadać, wystarczyło mu że ma do
kogo mówić. A jeśli nawet tylko jedną złotówkę
przeznaczy zgodnie z deklaracją na bułkę to i tak dobrze. Porozmyślałam i postanowiłam nie przeganiać tego
prywatnego, porannego bodyguarda.
Dzisiaj był przed
czasem. Podniósł stawkę. Już nie jeden złocisz. No nie! To ja taka wyrozumiała,
orzesz Ty. Przecież wiem że Pan to wszystko na piwo. No niech będzie, ale ostatni raz. Następnym razem nie dam. Nie?
To może Pani szanowna da dzisiaj więcej. Dość mam browarów z
Biedronki. Heinekena bym się napił…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz