piątek, 31 maja 2013

Nasza  przewaga nad  żebrzącymi jest dominująca.  Nie chcę jej jeszcze bardziej  zwiększać. Nie uciekam więc, wyciągam portfel i Bogu dziękuję że to ja jestem silniejsza.

Choć mam wątpliwości, czy Bogu podoba się taka modlitwa.

I jeszcze jedno. Ta historia niczego nie zmienia.

Degustator

Nie wiem skąd się wziął. Tak nagle. Całkiem młody, w  wojskowej kurtce takiej jak Berger nosił w musicalu Hair,  podobnie jak chłopcy z tamtych lat zarośnięty. Pilnował mojego miejsca parkingowego od kilku  dni. Każdego ranka, zanim 7.30 po której  wolno już tylko siedzieć na wyznaczonym miejscu, wytykała na zegarkach. Pilnował rzetelnie. Miejsce nigdy nie było zajęte. Nie dał się przekonać że to przez ten podniesiony słupek, który wyznacza teren wykupionego  placu. I tak i nie, odpowiadał filozoficznie.  Słupek nie zamknięty na klucz przecież. No i trzeba uważać jak się parkuje. Wariatów nie brak. Ktoś może jechać za szybko. I już. I stłuczka. I wypadek. A tak to przypilnuje, zatrzyma szaleńca gdy tylko na naszym wąskim parkingu  zawieje grozą. Obliczyłam koszty tych porannych potakiwań.  Najpoważniejsze to te związane z umykającymi minutami. No ale z drugiej strony nie wyglądało na to że chce pogadać, wystarczyło mu że ma  do kogo mówić. A jeśli nawet  tylko jedną złotówkę przeznaczy zgodnie z deklaracją na bułkę to i tak dobrze.  Porozmyślałam i postanowiłam nie przeganiać tego prywatnego, porannego bodyguarda.

 Dzisiaj był przed czasem. Podniósł stawkę. Już nie jeden złocisz. No nie! To ja taka wyrozumiała, orzesz Ty. Przecież wiem że Pan to wszystko na piwo. No niech będzie, ale  ostatni raz. Następnym razem  nie dam. Nie?

To może Pani szanowna da dzisiaj więcej. Dość mam browarów z Biedronki. Heinekena bym się napił…


poniedziałek, 27 maja 2013

Dla Leszka

Podobno ma być wreszcie ciepło. Podobno będzie można zorganizować grilla. Podobno to będzie bardzo radosny weekend. Kolejny długi, taki wymarzony. Podobno.

My będziemy myśleć o Leszku. Będziemy razem z nim. Zjedziemy wszyscy, żeby być jak najbliżej. Zjemy świąteczny obiad i szarlotkę. Porozmawiamy.  Powiemy dużo dobrych rzeczy. Przypomnimy sobie, że nigdy nie popadł w konflikt  z  żadnym klientem.  Że wszystko wiedział o kotłach, ogrzewaniu, przeróbkach. Czasem zawstydzał nawet wybitnych specjalistów. Dobrze było wiedzieć, że przyjedzie, zrobi, doradzi, podpowie. Oczywiście gratis, bo chyba żartujesz przecież. Wspomnimy, tak na pewno wspomnimy,  jak ciągle śpieszyło mu się do swojej ukochanej żony. I że czasem był nawet irytujący, gdy tak się spieszył i na miejscu wysiedzieć nie mógł.  Na pewno w tej rozmowie będzie, że pięknie śpiewał. Od dziecka. Sam nauczył się grać na gitarze. Był duszą towarzystwa. Był wesoły. Sprawianie prezentów, dzielenie się  dawało mu radość. Nie miał  w sobie przywiązania do rzeczy materialnych. Kiedyś pożyczył nam samochód odebrany właśnie z salonu. Dowiedział się że z naszym coś nie tak, a 3000 kilometrów przed nami. – Nie szkoda Ci, spytałam, gdy podjechał.  Spojrzał i nie zrozumiał, o co mi chodzi.
Jeszcze nie wiem, jak będziemy mówić o tej wielkiej Jego pasji. Bo to przez nią. Ale takie jest życie. Ale gdyby nie to, to by…  Ale przecież był szczęśliwy, gdy siadał na ten swój ukochany  motor. No jednak gdyby go nie kupił, to może…  Ale bo to wiadomo?
 Tak czy siak wspomnieć będziemy musieli, że miał słabość.  Honda VTX 1300.   Jeździł wolno. Taki miał styl. Umiar, elegancja, bezpieczeństwo. Wtedy odpoczywał. Powiemy, że wiemy, o co chodzi. My też uwielbialiśmy taką jazdę. Ale On pod koniec maja przyjechał zabrać nam ten swój motor. Zgodnie z umową. Posiedział jeszcze w ogródku, poopowiadał jeszcze, coś tam zjadł. Może nie? Jeszcze obiecał swojej chrześnicy kask na prezent urodzinowy, bo przecież stawiał na bezpieczeństwo!
2 czerwca wyszedł ze swojego mieszkania. Założył kombinezon. Przypomnimy sobie, że to był piękny dzień. Zieleń już wybujała, dorodna, droga boczna, spokojna. Ludzie chyba na działkach byli, bo pusto na drogach. Odległość od domu niewielka, bo zaraz kolacja, bo zaraz rozmowa, bo jutro imieniny, bo goście. Spokojnie, wolno, bezpiecznie.
I każdy w oczach będzie miał to jedyne przy drodze drzewo. Jedyne. Rośnie w rowie, jest stare i mocne. Na wsi mówią, że chłopak, który jechał BMW za szybko i zbyt blisko nie chciał zabić, ale lubił spychać z drogi motocyklistów.

Potem jeszcze raz pójdziemy do Leszka, dotkniemy roześmianej twarzy na zimnej fotografii i pomyślimy, że w przyszłym roku o tej porze, może już będzie trochę lżej.


piątek, 24 maja 2013

Ten  weekend planowałam długo. Okazja niesamowita była. Pomysł nie ważne czyj, też bardzo dobry. Wszyscy razem z seniorką rodu, daleko, nad morze. Na oglądanie, odpoczynek i żeby coś innego i oderwać się, nacieszyć, pomarzyć, pobyć, zobaczyć. No i dla tej okazji. Och, to były plany!

Rybak na linie

Ruszyliśmy. Raniutko. Kury nie zdążyły wstać,  a my do samochodów. Przedłużało się pakowanie do bagażników tego co spakowaliśmy  dzień wcześniej zaledwie w kilka godzin.  Ale jazda prawie wymarzona, poza  jednym incydentem. Ale o tym ani słowa.

 Łódź, myk i już w Toruniu. Miasto magiczne. Gotycka cegła, Kopernik, pies Filutek z kapeluszem w zębach i słońce i kawa z pachnącym piernikiem. No, wszystko jak trzeba. Nawet autostrady nie po to żeby rząd zarabiał, tylko żeby po nich jeździć. Trochę drogo, ale niech tam.

Gdańsk w deszczu, Sopot niestety też. Wypakowujemy to co zapakowaliśmy. Niełatwa sprawa bo leje jak z cebra. Kwatera wysoko, ale co to szkodzi? Wchodzimy, wychodzimy. Trzeba zobaczyć secesyjne kamieniczki i wille, ale też najdłuższe drewniane molo w Europie. Najszybciej idzie seniorka. Czyżby chciała to  mieć za sobą? Leje chyba bardziej. O, molo! Wchodzimy. Drogo. Nic nie widać, mgła, szaro. Wracamy. Co powiedzą w telewizorze o pogodzie na jutro? Siadamy wszyscy i oglądamy celebrytów. Będzie padało wszędzie, a nad morzem to ojej! Jest 23.00.

Rano budzi nas słońce. Jest ciepło. Idziemy z Agatą pobiegać wzdłuż morza. Dziś lubię pogodynki za to że nigdy nie mają racji. Biegają wszyscy, młodzi i starzy, ładni i nie bardzo. Gdy się mijamy podnoszą rękę  w geście pozdrowienia. Miło, trzeba to będzie praktykować i u nas!

Jak to już 12-ta? To nie idziemy na kawę? Zgodnie z planem trzeba działać, więc Gdynia. Skwer Kościuszki, ulubione miejsce wszystkich przybywających nad morze. Wyjątkowo tłocznie, bo zakończył się właśnie Bieg Europejski po ulicach Gdyni. Fajnie byłoby kiedyś wystartować. Popatrzcie, to  Dar Pomorza i Błyskawica. No i gradka. To trzeba mieć szczęście! Statek do budowy morskich farm wiertniczych, jeden z kilkunastu takich na świecie zawitał do Gdyni. Nie dla nas specjalnie, a przez przypadek, bo zepsuł się w Szwecji i u nas  coś będą  majstrować. Ale  kolos! Coś jakby skrzyżowanie fabryki i mostu w budowie.

No to co, zdążymy do Akwarium, albo Muzeum Oceanograficznego? Jak to prawie 17-ta? Jedziemy na obiad. Na ryby, najważniejsze żeby były świeże i dlatego proszę  halibuta.  Musi być mrożony, bo to nie nasza ryba? A co? Przyjezdna? Pani mierzy mnie wzrokiem  który wobec mojej ignorancji wydaje się  usprawiedliwiony. Albo nie. Ale co tam. Wesoło, razem, smacznie. Seniorka w doskonałej formie, szczęśliwa, wznosimy więc toast za życie.

Zrobiło się chłodno. Która? Która? 20-ta? No to chociaż jeszcze  spacerkiem na Monte Casino. Jest Krzywy Domek, a gdzie Rybak? Przeniesiony, nieopodal, na Bema.  Jak on stoi na linie z tą rybą  w jednej i siatką w drugiej  ręce?  Seniorka zadziera głowę: -Czy to bezpieczne jak się tak huśta nad głowami  przechodniów? Wracajmy. Trzeba jeszcze zjeść kolację.

No i trzeba odespać. Przeciągamy się około dziewiątej. Zaczynamy pakowanie, choć klucze  możemy oddać nawet wieczorkiem. Znosimy walizki do samochodu. Szybciej, musimy  zdążyć do Orłowa.  Siadamy w kawiarence, na tarasie z którego widać zatokę. Jest swojsko, przyjemnie. W końcu to Dom Żeromskiego. Naszego Żeromskiego. Niewielki, murowany. Tutaj pisarz spędził któreś wakacje wraz z rodziną. Są pamiątki, małe muzeum. Ale trzeba wybrać oglądanie z sensem albo bezsensowne gapienie się na morze. I na statki, I na mewy i na fale.  Spokojnie! Posiedźmy! Jaka pyszna ta szarlotka Kuby. Trzeba wracać. Dokończyć pakowanie, oddać klucze.  Na szczęście do wieczora daleko.

Znosimy torby i szybciutko do Gdańska. Pod Fontannę Neptuna. A cóż on ma na głowie? To  powbijane szpileczki  kształtem przypominające koronę cierniową.  Nie będą sobie już gołębie, ani mewy których coraz więcej  w mieście, bezkarnie szydzić z króla mórz. O,  Brama Zielona. Tu pracuje Lech Wałęsa.  Jeszcze tylko Długi Targ. Super,  niechby  tylko wyrzucili te stragany, zresztą nie tylko stąd! Prędzej, prędzej. Może jeszcze gdzieś zajedziemy? Może.

 Siódma, niedługo będzie ciemno. Wsiadamy do samochodów. Głowa zaczyna się wypełniać planami. Jutro. Jutro trzeba wstać do pracy,  pójść na zakupy, czeka dentysta, okulary są pewnie już zrobione i  wyniki trzeba odebrać. Ciekawe czy przyszedł ten mail na który czekam,  trzeba wreszcie podjąć decyzję w sprawie , no tej co to się ciągnie od kilku miesięcy.    Budzę się za Łodzią. Śniło mi się morze, słońce, Krzywy Domek, Rybak i piknik z rodziną przy autostradzie. I już wiem co powinnam zrobić. Ale może następnym razem w góry? 

poniedziałek, 20 maja 2013

Czasem  koleżanka napisze list z odległej Francji,  że coś się zmienia a ona coraz mocniej nie z tego świata.  Niby wszystko w porządku: sfera rodzinna, zawodowa, intelektualna bardziej niż  nie zaburzone, ale patrzy wkoło i im bardziej się rozgląda tym bardziej nie rozumie. A może to tylko  jakaś  melancholia  nadchodzi z tą wiosną radosną? Zastanawia się koleżanka 50+.

Zdziwienie

Szkoda że nic  nie zaskoczy

Ani magnolia że tak pięknie rozkwitła i długo będzie jędrna, różowa wprost do flakonu.

Ani  upalne poranki co to wiadomo, że dziś po południu niektórzy będą mieli słońca dosyć.

Ani  w niedzielę  śniadanie na trawie.

Ani wakacje z dziećmi albo już bez.

Nawet  klon który będzie  czerwieniał w ogrodzie aż łysy powita 12 potraw wigilijnych, też nie zaskoczy.

 Szkoda że wszystko zaskakuje

 Że ludzie ze sobą nie rozmawiają, a mają 22895 znajomych.

Że piszą niech zdechnie gdy czytają: znany reżyser zasłabł i jest w szpitalu.

Że zamaskowani przerywają wykład tupiąc i wrzeszcząc i robi się groźnie i nic się nie dzieje.

A Młodzi całują się, pieszczą na ławeczce przed drzwiami pokoju nauczycielskiego. Później, na wywiadówce nauczycielka żali się. Nikt z grona nie wiedział jak postąpić, gdy  wyglądało  że za chwilę  nie skończy się na całowaniu.. I siedzieli za drzwiami nauczycielskiego pokoju. Bezradni. Zawstydzeni. I nie było odważnego, kto by przerwał tę miłość.

 Ale my możemy się cieszyć, to ani chłopczyk, ani  dziewczynka z naszej klasy.

czwartek, 16 maja 2013


Kochamy Młodych, to przecież Nasze Dzieci!
Że często są niedelikatne i niecierpliwe? Nie gniewajmy się, nie oczekujmy względów,  my też nie jesteśmy bez winy patrząc na nie często z politowaniem, kiwając głowami jak mędrcy, przewidując  i przeczuwając zanim się stanie…

Córka

-Nie za mocno się umalowałam? pytam córkę lat prawie 18. Odwraca głowę w moją stronę. Energicznie żeby włosy zdążyły się ułożyć we fryzurkę wiatrem modelowaną. Nie jestem pewna czy zahaczyła o moją twarz. Nawet jeśli,  to przecież to wszystko trwało 2 sekundy, co widziała? I jak widziała  poprzez lawinę  gęstych, długich włosów. -Nie za mocno, głos dochodzi znad podłogi, bo właśnie kolistym ruchem głowa wraca na swoje pionowe miejsce.
 Tak? To schowam  tę niebieską bluzkę którą ciągle ode mnie pożycza, choć wiem że chciała ją dziś włożyć. Dlatego właśnie  kurde schowam!

poniedziałek, 13 maja 2013


Oglądałam fotografie. W ubiegłym roku był bardzo gorący majowy weekend. Spotkaliśmy się  tydzień później. 

 Umarł człowiek

Umarł człowiek. Umarł zanim zainterweniowali najbliżsi.  Zanim znajomi zorientowali się jak źle jest i że będzie musiał umrzeć. Umarł zanim pojechał na pierwsze w tym sezonie narty, zanim odwiedził leśniczówkę, zanim zatańczyliśmy na imieninach i otworzyliśmy na pewnej działce kolejny sezon. Umarł choć wiedział że załatwiał dla mnie pewną sprawę i że ona wcale załatwiona nie jest. Przed tym umarł zanim wypił zamówioną nalewkę. Z pigwy. Zanim spotkał się z G., a przecież sam prosił o telefon. Umarł choć nie przywieźliśmy jeszcze drewna  do kominka, a zimy coraz bardziej srogie. Mnie została  maleńka filiżanka. Zanim umarł był koneserem .

 I był uśmiechnięty

 I zadowolony był

 I chętny do spotkań

 I nic nie wiedziałam

 Nie tylko ja. Dni mijają i nie tylko ja nie wiem. Byliśmy przecież tutaj gdy człowiek umierał. Jeszcze zanim targnął się na życie

czwartek, 9 maja 2013


Będę się upierać: Najgorsi, najbardziej bezlitośni i  najbardziej zapamiętali  w prześladowaniu 50+  są  50+.

Znajoma

Kiedyś spotkałam znajomą w sklepie. Ładnie wygląda, szczuplutka, uśmiechnięta, ucieszyła się.
Co  słychać?
Wracała z zabiegów, bo ramię  bardzo ją boli.
A co u męża?
Postarzał  się, zdziadział i ząb mu wypadł.  -Może się spotkamy, pogadamy, zaproponowała . Kiedyś na pewno i próbowałam uciec.  Znajoma nieco zbita z tropu, szukając  tematu dla podtrzymania rozmowy pyta czy byłam już w nowej Filharmonii Kieleckiej. Byłam, więc się ucieszyła i dawaj opowiadać o koncertach z okazji Roku Lutosławskiego i jak się cieszy że  w maju będzie można zobaczyć jeden z najbardziej znanych musicali świata „Skrzypek na dachu”. Ale jeszcze bardziej się cieszy, bo  w Kieleckim Centrum Kultury wystąpi  balet. Kupiła już bilety. Drogo, ale co tam, tak kocha balet…

Dlaczego ona gdy tylko mnie zobaczyła postanowiła do diabła pogadać o chorobach!?

No chyba nie sprowokował Jej mój wygląd? Coś nie tak z nami. Myślała że tak wypada, zagaić o problemach, ponarzekać koniecznie? Chyba tak. Narzekając oczekujemy że ktoś nas ochroni, choćby dobrym słowem, zainteresowaniem,  będzie  współczuł, przygarnie do serca. W życiu! Może miałam wypytywać  czy  mężowi długo  ten ząb wypadał  i który? Obrzydlistwo!  Spotykamy znajomą, pragniemy aby odebrała nas jak najlepiej, nerwowo  gładzimy fryzurę, wciągamy brzuch i dalej o chorobach, bo ogólnie jest do d…. Co z Wami kurde?


wtorek, 7 maja 2013


Nie jestem gotowa na izolację, transparentność, wycofanie.  I na skomlenie  o szacunek, uwagę ze strony młodych, zarozumiałych bez powodu.   Zaliczam się do 50+.  Byłam dziennikarką i kochałam tę pracę. Sama nigdy bym z niej nie zrezygnowała.  Tyle wspomnień.  Teraz myślę jak zagospodarować  energię i emocje, optymizm i pomysły, żeby życie było ciekawsze. Ale  większość się dziwi: chce Ci się? Powtarzam że tak, bardzo, jak nigdy! Widzę coraz większe zdumienie. Co z Wami kurde?

Byłam reportażystką, opowiadałam historie, rozmawiałam z ludźmi, więc dlaczego nie miałabym robić tego w dalszym ciągu? 

Znam tyle wspaniałych kobiet 50+.  Każda zdążyła zebrać kupę doświadczeń życiowych, każda  wyspecjalizowana w czymś szczególnym, bez kompleksów, jak trzeba, uznająca  upływ czasu ale oczekująca wyzwań i mająca wiele do zaoferowania.   Spotkałyśmy się, ponarzekałyśmy na tych  którzy postrzegają nas poprzez nasze metryki  i doszłyśmy do zdumiewającego wniosku: same sobie jesteśmy winne. Godzimy się  na spychanie do roli czekających w kolejce  na  emerytury. Nie zawsze dosłownie, ale mentalnie na pewno! Nie tylko my. Niedobre spojrzenie, niecierpliwa uwaga, dewastują psychicznie, odbierają prawa, przesuwają w ciemniejszy kąt, wymazują. Wtedy łatwo postępować wbrew własnej woli, wbrew logice, własnym przekonaniom i możliwościom. Zakładam bloga żeby  nauczyć się pamiętać co jestem warta. I żeby pamiętały o tym moje przyjaciółki  i koleżanki. I żeby odpychać niecierpliwe spojrzenia. I żeby ktoś przeczytał i pomyślał: kurczę, ona ma racje, muszę pamiętać,  przypomnę sobie…
…no i dla tych historii które tak lubię spisywać.

Rozmowa

Spotkałam panią Marię w piekarni. Ona się ucieszyła, ja też się całkiem ucieszyłam, ale  praca czekała, więc przyjęłam postawę taką co to wiadomo: czasu nie ma i już. Ale Ona zaczekała. Długo oglądała chleby wiejskie w wiklinowym koszyku ale  za wielkie jakieś i za  bardzo wypieczone się okazały żeby od razu  kupić.  Zanim  ostatecznie przesądziła że za duże, ja zapłaciłam i już rozmawiałyśmy pod sklepem. Ja z chlebem i rzodkiewką, ona z serkiem,  bułkami i swoimi sprawami. Też nie pamiętała  czy jesteśmy pani Maria i pani Marzena czy bez pani. Spytała co u mojego syna i odpowiedziała że na pewno dobrze. A jej syn zmajstrował sobie dzieciaka. Niby dobrze gdy dzieci się rodzą, ale on studia rzucił. Jak sobie poradzi bez zawodu? Studiował w innym  mieście, teraz nie chce wyjechać, taki zakochany. Co robić, kiedy dziewczyna jeszcze 16-tu lat nie ma? Mogłaby Maria z mężem wziąć dzieciaka i wychować, ale rodzice dziewczyny mówią że  nie oddadzą. Rodzina Michała żadnego zaufania nie ma ani do nich, ani do młodocianej matki, którą z niejednym już mężczyzną widywano. Ale przecież udawać że nic się nie stało, to się nie da.  Rodzice dziewczyny chcą wydać córkę gdy przyjdzie pora, za syna Marii.   Maria rwie włosy z głowy, bo nie tak miało być z tym zdolnym synem. 20 lat, dopiero zaczął studia, takie były plany! Mąż na zmianę  gniewa się, albo krzyczy albo zamknięty w sobie zamyka się w pokoju i nie chce z nią rozmawiać. Ona jest wściekła, albo załamana, ale syna też jej szkoda. Dzieciaka co niczemu nie winne jeszcze bardziej. Miotają nią te uczucia od jednej nie przespanej nocy do następnej. Ale najbardziej to chyba się wstydzi. Z  tego wszystkiego nikomu nie mówi  całej prawdy: ani znajomym ani rodzinie. Zwłaszcza tego że ta mała taka młoda i taka wulgarna, bo Maria przeczytała przecież parę sms-ów w komórce syna, kiedy się to wszystko zaczęło, jak ten pierwszy szok był, jak tylko ciągle płakała i myślała co robić? W głowie się kręci z tego wszystkiego, nie ma minuty żeby nie myśleć. Tylko w pracy można się trochę oderwać.  Bo Maria pracuje dla ludzi, żeby nie napisać zbyt dużo, ale także nie skłamać: pomaga innym i praca ta wymaga skupienia i wyciszenia. Dlatego Maria cieszy się podwójnie z tej pracy i teraz już się do niej śpieszy. Ale dobrze, że sobie porozmawiałyśmy.