środa, 4 grudnia 2013

Do czytających!
Piszę bloga i pisać będę.
Od dzisiaj pod nowym adresem.
Własnym.
Czytajcie
Piszcie
Teraz kontakt jest bardzo prosty;
http://cozwamikurde.pl/

czwartek, 28 listopada 2013

Moja trzydziestka
To jest najzupełniej niemożliwe! Ta okoliczność i ten list.
Te liczby i gratulacje i życzenia dobrego życia, także osobistego.
Zawsze miałam dobre życie, nawet jak się nie układało. Ktoś się pomylił, jak wypisywał tę liczbę.  To niedorzeczne. Wczoraj kupowałam w sportowym sklepie czapkę i rękawiczki , żeby nie marznąć,  gdy biegam!
(Nie kupiłam, taka kasa za taki prawie gadżet?  Ale nie o to teraz chodzi)
Okrągłe 30 lat. Taki jubileusz w pracy, to moi rodzice chyba, a nie ja.
Dobrze pamiętam.  Byłam wystraszona, a rano zmarzłam na przystanku. W innym mieście. Nie wiodło się na początku, ale szybko się odmieniło. Ktoś wyciągnął dobrą kartę. I wtedy pełna satysfakcja. W niedzielę wyjazd na rosołek, uśmiech dzieci i dyskusje po świt. Przy winie, lub bez. Albo przy czymkolwiek. I działo się, działo.  I nic się nie zmieniło. Przychodzą Przyjaciele, obieramy seler, kroimy na kawałeczki, do tego listek i ziele i gałka, no, może kawałek pietruszki. I długo gotujemy. Ważne, żeby w mleku i miksujemy. I już jest. Oryginalne, proste i pięknie wygląda przy zielonej sałacie i awokado. Grasz w zielone? Gram. Masz zielone? Mam. Wszyscy lubią. Co Ty mówisz? Że na niedzielę to samo? Nie, coś innego. Choć też pogramy w zielone.
Nie, nie zabiorę tego dokumentu do domu. Jest taki nierealny i dotyczy przeszłości. Przeszłość to przeszłość i już się wydarzyło. I nikt nie wie co będzie. Tyle tylko, że normalnie obudzi mnie jutro budzik. Jak zawsze za wcześnie. Obliczę, ile takich szarych poranków zostało do soboty. Piątek! Nie zaklnę. Po południu zaniosę kożuch do pralni, wyjdę na spacer. Z psem. Albo z mężem. Albo od razu siądę do komputera. Westchnę: och to już 44 posty! A dopiero zaczynałam!
I perspektywa pozostanie długa, horyzont nie przysłonięty, będzie świeciło słońce, choć na dworzebędzie pochmurnie. Jesiennie. Niechby choć śnieg spadł!

niedziela, 24 listopada 2013

Znowu święta

Te Mikołaje z brodami, łańcuchy kolorowe, śnieg sztuczny

Te czerwone pidżamy i zielone obrusy w złote gwiazdki

A w mięsnym świąteczna promocja na gęś 9.90 za kilogram.

Dopiero kupowaliśmy kolejne światełka na jodełkę na zewnątrz. Kolejny raz mówiliśmy i tak się zaraz zepsuje, a pan i pani całkiem zmarznięci za tym kramem, zapewniali, że u nich świecą już parę lat.

Dobrze pamiętam jak w ubiegłym roku wyjątkowo nie upiekłam sernika i wyjątkowo kupiłam keks w tej cukierni, co wszyscy wiedzą i jak żałowałam, bo tylko proszek do pieczenia gryzł w język.

Dopiero co, a tu myk, przewinęło się i znowu święta. Tuż, tuż. To prawie niemożliwe. Jeszcze nic się takiego nie wydarzyło, a rok już niczym na rysunkach, staje się starym dziadkiem z długą brodą i pochylonymi plecami.

Naprawdę nic takiego się nie wydarzyło.

Mieliśmy urodziny i imieniny, Wielkanoc, odwiedziny syna z dziewczyną. Pierwszy raz. Byliśmy na wakacjach, o czym zresztą już pisałam. Było niesamowite morze, słońce i niezapomniany smak sardynek. Zaprzyjaźniony młody człowiek kochał, ale już się rozstali. Kolejny nie zdał egzaminu, ale już sprawa wyjaśniona. Wdowa pierwszy raz się uśmiechnęła. Beata musiała podjąć drastyczne leczenie. Właściwie bierze chemię, ale znosi całkiem dobrze. Nie wszystkie premiery w teatrze były udane i nie wszystkie książki wciągnęły mnie od pierwszej strony. Polityka najczęściej była do dupy, ale sprawa odejścia pewnego męża od młodej żony już nie jest aktualna. To dobrze, bo mają pięciomiesięcznego syna. Płakałam i się śmiałam. Żałuję bardzo, że ten ważny pan nie dotrzymał słowa. Że ciągle nie dotrzymuje. Ale się uodporniłam i wcale nie straciłam nadziei. Dmucham w iskrę, więc ogień płonie, choć cienie się wydłużają.

Naprawdę nie ma o czym pisać. Nic się nie zdążyło wydarzyć, a tu już kolejne święta.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Słoneczni  chłopcy

Byłam na premierze w stołecznym teatrze. 

Było bardzo, bardzo miło.

Było całkiem dobre wino  i na maleńkich talerzykach smaczne przekąski. I byli kelnerzy, więc nie było bałaganu, który tworzą niechlujnie odkładane brudne naczynia co i rusz. Było dużo gości i dużo fotografów. Była ścianka, czyli dwumetrowa na wysokość i może cztero, albo więcej na szerokość, kartonowa płyta lekko wygięta, oklejona, ustawiona na podwyższeniu. Przed płytą, to znaczy tyłem do niej, a przodem do foyer stawali piękni ludzie w pięknych strojach i uśmiechali się, stroszyli, pozowali, wyginali. Nieśli takie dobre przesłanie: że wszystkich kochają, że uśmiechają się tak radośnie, szczerze i szeroko, bo świat na to zasługuje. Nawet,  jeśli nie wszyscy tak myślą. Fotografowie pstrykali zdjęcia, bardzo dużo zdjęć, także ustawionemu pod ścianką byłemu prezydentowi Rzeczpospolitej z żoną. Nie wiem czy były premier Rzeczpospolitej, znany z szorstkiej przyjaźni z byłym prezydentem, też stanął do zdjęcia pod ścianką, ale za to widać było, że czuje się jak ryba w wodzie  w tej artystycznej atmosferze.
Miejsce miałam dobre, siedzące. Na schodach, ale za to zaraz obok nóg słynnej dziennikarki telewizyjnej, którą dopiero co widziałam pod ścianką. Było ciasno, bo miejsc siedzących na schodach było bardzo, bardzo dużo. Pupa przy pupie można powiedzieć!  Jedna pani to nawet się wywróciła, spadł jej but i nie mogła znaleźć, a moja koleżanka upadła na plecy, ale muszę przyznać, że szybko się zebrała. W każdym razie w antrakcie, łapaliśmy się za dłonie, bo stopnie schodów w tym teatrze na piętrze bardzo niskie są i nagłe poderwanie skrzyżowanych nóg, raczej nie było możliwe. Tak więc łapaliśmy się i w górę i do drzwi. Żeby umożliwić wyjście teatromanom  fotelowym,  na których czekali fotograficy,  bo inaczej nie byłoby  przejścia po prostu.
Trochę baliśmy się, że ktoś nam zwinie wysiedziałe pufy do siedzenia, ponieważ niektórzy goście schodowi  takie dostawali, ale nie.  Koleżanka wróciła na wszelki wypadek wcześniej na salę, żeby popilnować. 

Było naprawdę bardzo miło i światowo. Później przeczytałam, że jedna znana pani, miała na sobie kostiumik za 25 Tys. Złotych. (Sama ręka mi poleciała, żeby z dużej litery napisać, to niech tak zostanie). To było właściwie czarne spodnium z białą koronkową wstawką. Naprawdę było ładne.
A! No i sztuka też była ładna. Pamiętam tytuł: „Słoneczni chłopcy”.

czwartek, 14 listopada 2013

Nic, tylko pisać 

Byłam na szkoleniu

Kliknięcie z dysku i panel się automatycznie otwiera
Zgodnie z procedurą opisaną w instrukcji
Przyjmuję, że wszyscy znamy ją doskonale
Mieli Państwo czas na zapoznanie się
Bo jeśli chodzi o koordynowanie czynności to Państwo wiedzą, bo są załączniki dla państwa opisane
Zresztą, co zostało ustalone, zostało zapisane
Są kategorie, że typy dokumentu wybieramy z listy jedynie
Choć są precedensy

-A czy mogę zapytać, bo nie rozumiem…

Później, proszę Pani, omawiam kolejno, to rzeczy proste są, a potem pytania

-Ale ja mam pytanie odnośnie właśnie…

Wszystko jest w instrukcji, może z dziesięć, dwanaście stron, wystarczy przeczytać
Potem wdrożymy i już
Zakładka komentarze też powinna być zrozumiała
I możemy wykonać kopię zapasową lub usunąć możemy
Zarządzając kanałem witryny
Jak widać przygotowanie bloga jest proste
Teraz mogą się Państwo skupić wyłącznie na pisaniu

wtorek, 12 listopada 2013


Kupię sobie nowy dres 

Rano wyszłam. Teraz przyszłam. Miałam plany i zawiodłam.

Włożyłam więc dres i będę biegać.

Lubię biegać. Myśli ulatują, głowa stygnie a mięśnie stają się prężne. Moje może  nie specjalnie, ale lubię myśleć, że jest dokładnie odwrotnie.

Czasem ktoś patrzy z zazdrością, a czasem przedrzeźnia. Nie szkodzi, niech sobie przedrzeźnia. Prawie wszyscy teraz biegają. Wkoło, w te i w tamte. Mają obrączki na przedramionach i zgrabne spodnie z nalepkami. Kurtki przeciwdeszczowe, przeciwpotne, przeciwmgielne i odblaskowe. Ładne, modne i kolorowe. Latem swoim  spodniom obciąłam nogawki, zostały mi jeszcze jedne, na jesień i zimę. Ciepłe i wygodne. Wysokie i wąskie  na górze, za szerokie na dole. Odwrotnie chyba niż trzeba. Niedobrze. Moje wysłużone buty nie obcierają, nie pękają , ale  nie wiem czy odpowiednio amortyzują. Przepaskę na uszy znalazłam w starej szafie.

-Skąd się wzięła? Przecież ją wyrzuciłam, mówi córka z wyrzutem.

Nie jestem hipsterska, tylko staroświecka w tej opasce czerwonej z małymi trupimi czaszkami w kolorze szarostalowym. No owszem są trupie czaszki, ale sama sobie chciała, gdy jeszcze nosiła opaski, w których jej było tak ładnie. Dobrze, nic nie mówię, ale pamiętasz? Torba zielona na ramię w czaszki, zakładka do książki w czaszki.

Dobrze, już idę.

Nie powiem, od samej bramy rozpoczynam bieg. Nogi dzisiaj jakieś ciężkie, pogoda chyba winna. Albo i nie. Lubię taką pogodę. W niedzielę biegało mi się dobrze, bardzo dobrze, jakby ktoś napierał na moje plecy.

Biegnę. Coraz szybciej. Dobrze jest. Jak to było? Z tymi planami. Miałam jakieś. Tamto spotkanie. Nie jestem pewna czy o to chodziło.

Śliskie te liście, trzeba uważać jak się biega i trzeba zgrabić te, które zalegają w ogródku. Ale na razie niech sobie leżą. Skończę dzisiaj czytać książkę. Ściągam opaskę, gorąco. Zakładam znowu. Ostatnio w ten sposób nabawiłam się zapalenia ucha. Straszny ból, trzeba uważać.

 A jak rówieśnicy mówią, że lata lecą to się wkurzam, że  nie o to jeszcze chodzi.

A jak jednak o to?

No, wreszcie widzę mój słup. Wyznacza półmetek biegu.

Na przystanku grupka młodzieży. Wbrew rozsądkowi przyśpieszam, prostuję plecy, przebiegam obok. Ciekawe czy widzą te moje stare dresy? Patrzą z zainteresowaniem. Im bliżej, tym gorzej, bo patrzą uważniej. Nie dziwię się, co niby mają robić na przystanku? Przyśpieszam, przebiegam. Pozdrowili mnie, przestali kląć. Lubię młodzież. Wystarczy się do nich uśmiechnąć, już kupieni. Zwalniam z ulgą. Jutro pójdę na zakupy.

Po nowe getry.

Takie z gładkością jedwabiu, super wyszczuplające, markowe, ze sznurkami w pasie. Czarne, z neonową nitką w szwach. A nitka będzie pomarańczowa albo żółta. Spodnie będą nierozciągliwe, z gwarancją wygody, typu capri, czyli o długości trzy czwarte i będą mieć kieszonkę na mp3, chociaż nie używam i modny outfit, cokolwiek to znaczy. Najmodniejszy!

piątek, 1 listopada 2013

Basia
Myślę dzisiaj o Tobie Basiu.
Pamiętam.
Było już po świętach i po Nowym Roku. Świat nie zdołał się jeszcze otrząsnąć po zamachach z 11 września w Nowym Jorku, a Małysz jeszcze nie zdobył Pucharu Świata w Zakopanem.
Przyszłam do pracy podekscytowana. Zebrałam dobry materiał do nowego reportażu. Jak zwykle, miałam przy nim popracować sama, ale o każdym moim kroku byś wiedziała.jak zwykle życzliwa i rozsądna. Szczera i kompetentna, bo od lat związana z zawodem. No i tak bardzo lubiłyśmy się. Mimo różnic wieku i funkcji.
Przełożona- przyjaciółka
Przełożona- powierniczka
Tamtego dnia wszystko miałam zaplanowane. Gdy już będę gotowa, wspólnie nadamy szlify reportażowi o Pismaku. To będzie druga część, bo po latach wracam do bohatera.
Pamiętam. Nie dotarło do mnieże nie przyjdziesz do pracy. Że kilkanaście minut po tym jak telefonicznie składałyśmy sobie życzenia, wyszłaś z domu i już do niego nie wróciłaś. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że tak już zostanie.
Nie docierało do nas, co mówili lekarze. To było absurdalne, tym bardziej, że medycyna poczyniła takie postępy! Tak przecież tłumaczyłam Twojej Mamie!
Na wieczny odpoczynek odprowadziliśmy Cię  miesiąc później.
Płakaliśmy wiele miesięcy.
Od rana mam do Ciebie tyle pytań…
Zapalam dla Ciebie świeczkę, Basiu.



Świeczka dla Tatusia

Myślę o Tych, których nie ma. Jak wszyscy.

Ten, Ta i Tamten. Oni. Strasznie Ich dużo.

Smutno, że już nigdy nie będziemy razem.

Choć oni już wiedzą i może to nam powinno być smutno?

Wspominam Tatusia. Rozmawiałam z Nim dzisiaj rano, mówiąc do Jego zdjęcia. Pamiętam w każdą niedzielę wyjazd do Rodziców. Jego zaszklone oczy wlepione w moje dzieci i krótkie komplementy, które co chwilę rzucał pod ich adresem, zdradzały stan jego duszy. Snuł opowieści patriotyczne. O źródełku w lesie niedaleko pola z ziemniakami, przy którym Niemcy rozstrzelali ośmiu partyzantów (trzeba zawsze zdjąć czapkę, kiedy się tamtędy przechodzi). O Matce, która w czterdziestym piątym przyjechała pod Wojcią Górę do Chmielnika, aby zidentyfikować zwłoki swych trzech synów i męża. Potem wiozła te zwłoki  na furmance przez Rynek. Krótko zebrała lejce, uniosła wysoko głowę i nie uroniła ani jednej łezki, a ludzie stali i patrzyli. No i o nauczycielu, który przed wojną kazał wszystkim chłopaczkom w klasie nauczyć się dziewiętnastu zwrotek wierszyka o Piłsudskim.

Spójrz, tam Pan z wąsami na ciebie z góry patrzy…

Dobrze, że takie zdjęcie wybraliśmy. Tatuś zadowolony, prawą ręką podpiera podbródek. Uśmiecha się cały. Uśmiechają się Jego dobre oczy.
Zapalam Ci świeczkę Tatusiu.

niedziela, 27 października 2013

Poczekalnia

Poczekalnia jak to poczekalnia w przychodni. Dużo ludzi, stare krzesełka, obgryzione paprotki. Pielęgniarki biegają, nigdy się nie dowiemy czy muszą, czy lubią. Służba zdrowia niedofinansowana, organizacja więc musi szwankować, bo kto miałby zająć się tą całą logistyką, żeby nie wszyscy przychodzili na raz i potem tak siedzieli, siedzieli godzinami.

Nawet poczytać trudno, bo światło kiepskie, okulary czas najwyższy trzeba zmienić. Zresztą nikt nie czyta książki czy gazety. Jedynie wywieszki na drzwiach, po kilka razy. I oglądać można plakat oka w powiększeniu, z neuropatią jaskrową, ze strzałkami na rogówkę i tęczówkę.Tyle.

Przypomniałam sobie, że w Londynie w pociągu, w metrze wszyscy czytają. A kolega mówił, że jechał windą, która stanęła.
On w nerwy, a pozostali ręce do torebek i teczek, gazety wyciągnęli i czytają. Spokojnie.

U nas nie chcemy się rozpraszać. Skoro nie wzywają nazwiskami, łatwo paść ofiarą podstępu i cwaniactwa. Bo Polak cwany jest .Wiadomo. Niby ogląda plakat z okiem, a przysuwa się niepostrzeżenie do drzwi z wywieszką żeby nagle, bo drzwi się właśnie otworzyły, wślizgnąć się bez kolejki i prawa do wizyty. Tak bywa często. Wiemy. Dlatego próbujemy się nie dawać. Nogi bolą, ale nie. Nie siądziemy, chyba że na krześle przy samiuśkich drzwiach, tak żeby spocząć bokiem i kolanami zagrodzić wejście do pokoju lekarskiego ze specjalistą. To tak. Ale jeśli nie ma takiego wolnego miejsca, a wiadomo, że nie ma, to kiwamy się na stojąco jak najbliżej klamki. 

No to się kiwamy, narzekamy, marudzimy.

Tłum napiera, czas chyba na dobre się zatrzymał, trudno wytrzymać, kiedy nagle słyszymy głos: 
-Proszę Państwa, mój tata jest ciężko chory, proszę o zrozumienie, proszę o przepuszczenie tatusia. Widzę starego człowieka, ledwo trzyma się na nogach. Oburzona jestem, że córka w takim stanie ciągnie go do przychodni. Ona jakby słyszy moje myśli.

-W domu specjalistycznych badań nie można przeprowadzić, a do szpitala tatusia nie dam. Skończyła mówić. Pacjenci tracą zainteresowanie. Odwracają głowy. Znów napierają na drzwi. Chyba tatuś zrozumie, że czekają od dziesiątej, a jest prawie druga? Może by zrozumiał, ale zemdlał. Córka w płacz. Pielęgniarki wybiegły. Wyszłam. Zawstydzona.

środa, 23 października 2013

Mazgaj


Może by to wrzucić na YouTube?

Nagrać się i wrzucić. Nawet krzyknąć. Tupnąć. Może by oglądnęli i zrozumieli?

A może wyszydzą, wyśmieją. Co wtedy? Trochę pośmiewiska i nic więcej.

Że niby pani jakaś na YT.

O, popatrz jak wygląda. Zresztą o czym tu mówić.

Nic się nie stało. Tylko Pani powiedziała uczniowi, że nie będzie można poprawić oceny, bo jest zmęczona. Zresztą w ubiegłym tygodniu, jak był przy tablicy to też nic nie rozumiał, jak jakiś głupek.  I jak z nim pracować, jak wyglądało na to, że gówniarz się zaraz rozpłacze!

- Przy całej klasie mazgać się będziesz? pomagała Pani uczniowi, żeby się nie rozklejał.

- Lepiej już wracaj do ławki, nie kompromituj się. Matematyka to z ciebie nie będzie. I niech matka mi tu nie przychodzi, żebyś mógł ocenę poprawić.


Klasa umierała ze śmiechu. Matka przyszła i przeniosła syna do innej klasy. Może syn zrozumie wreszcie tę matematykę?

Jak nie teraz to może w gimnazjum?

wtorek, 15 października 2013

Egida 

Zebraliśmy się, bo tak było dogadane. Dawno temu. Że w każdym roku, żeby nie zapomnieć o naszej Egidzie. O sobie. O numerach, które wtedy się robiło.
Każdego roku gdzie indziej.
Każdego roku organizowane spotkanie przez kogoś innego.
Jednego roku więcej nas, innego mniej. Raz świeci słońce, bo to zaledwie wrzesień, a raz pada, jak na początek jesieni przystało. Fajnie jest.

Kiedyś nie dało się tak posiedzieć, powspominać. Jak dzieciaki mają kilka lat to trudno wypocząć, wszędzie musisz mieć oczy.
Potem były zakłady, kto pierwszy zostanie dziadkiem. Jurek sam to wymyślił, ale nie wiedział wtedy jeszcze, że to on będzie stawiać wszystkim, bo kto zostanie pierwszym, ten stawia.
A pamiętacie jak zdawaliśmy egzamin z filozofii i jak prawie wszyscy oblali i jak bardzo baliśmy się i nikt nie wiedział o co chodzi tej babie? A podobno wcale nie była taką marksistką jak udawała. A nawet wręcz przeciwnie.
Nie, nie pamiętam. Ale słucham. Nie wspominam, bo wszystko co minęło przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Dla mnie przynajmniej. Było, nie zdało się, zdało, mieszkało, wyprowadziło, ożeniło. Było i się zmyło.
A Leszek umarł. Ale przyjechała jego córka. Z mężem. Jak dobrze.
Miło. Patrzę, słucham. Wyciszam się. Obcy, a jak swoi. Bliscy. Wszystko można powiedzieć i nic nie trzeba udawać. Spotkanie z ludźmi po latach. A córka Zosi wyszła za mąż, a córka Tomka nieźle sobie radzi. A sam Tomek. No no, no. Jakby zaczynał karierę, taki zaangażowany w pracę.
Puk, puk, sms. Pusto bez Was. Wracajcie. Syn stary koń, a takie esemesy. Tylko pozazdrościć. A Cyganek pstryka zdjęcia.
Jeszcze jedzenie? A kto to Drogi Tadeuszu zje? E tam, zje się, popije, na spacer już nie pójdziemy, bo pada. Majka nie załatwiła pogody.
A niech pada. Palenisko pod sufit, tylko ten gryzący dym. Jakbyśmy nie palili to i dymu by nie było. No niby racja.

Dobrze jest. Odpływam. Słyszę Puszczę Solską, śmiechy, kolejny kawał o psychologach, ale Heniek się nie gniewa. Córka będzie wspaniałym psychologiem.

Połączyła nas rozgłośnia studencka Egida. Na zawsze.

czwartek, 10 października 2013

Dobra książka

Poszłam do księgarni, proszę książkę. Jaką? Taką. Chwilę potrwało, ale jest. Proszę. Dziękuję. Tytuł się zgadza; „ Jądro ciemności,” autor się zgadza, tylko dziwna ta szata graficzna. Autor małą, a tłumacz, no bo chyba to tłumacz, dużą? Opasłe dzieło to nie jest, ale żeby takie cieniutkie? Dziwię się głośno. Dobrze, że głośno, bobym zapłaciła i poszła, a tak to słyszę:

- Coś nie tak? Nie wiem co powiedzieć. Głupio mi. Dawno temu czytałam. Parowiec, Afryka, Tamiza, czyżbym coś pomyliła? Sprzedawczyni przyspiesza, nieco zniecierpliwiona. A czy to nie jest lektura szkolna? Jest, mówię, bo mam wiedzę, bo mam córkę, a ona na biurku ma spis lektur. A nie do trzeciej klasy, dopytuje natrętnie przekonana chyba,  że niepotrzebnie zawracała sobie głowę, brała drabinkę, spenetrowała dział lektur szkolnych, jeszcze raz przesunęła drabinkę i podała mi z trzeciej półki od lewej strony cienką książeczkę. Chyba do trzeciej , kurczę się w sobie, bo w głowie mam tę niepewność obrzydliwą, że coś może pomyliłam.

- No to ma Pani  w ręce dobry bryk.

- Jaki bryk?

- No, książki, sama Pani mówiła,  że to lektura.

- Ale ja chciałam książkę. Czy ja nie jestem w księgarni?

Książkę, no tak, ale trzeba mówić wyraźnie. Jak lektura, to wszyscy biorą bryki. To znaczy opracowania, wyjaśniła mi, niezgule jednej niedzisiejszej. I po co pani mówiła, że lektura, dodała, bo chyba nie mogła wytrzymać.

Wróciłam do domu. Spojrzałam do Internetu. „Jądro ciemności” Joseph Conrad. Klik. Pisze Kinga: kto o tym decyduje, czy nie możemy zamiast tego czytać normalne książki?


Przypomniałam sobie jak jedna studentka na zaliczenie miała przeczytać reportaż, najlepiej Kapuścińskiego. Ryszarda. Przeczytała o życiu znanej dziennikarki, w tygodniku Gala. Poprosiła o przynajmniej czwórkę na zaliczenie.

niedziela, 6 października 2013

Jesienna nostalgia

Syn był i już pojechał. Pokój syna pusty.
Nie do końca.
Jeszcze została kurtka i ta koszula którą miał wziąć, bo potrzebna za tydzień. 
Ale nie wziął. I dobrze. To może szybciej przyjedzie.
Patrzę na biurko. Szukam kolorowych flamastrów. I gumki myszki do ścierania.  Pamiętam, że ciągle kupowałam gumki myszki. A on ciągle je gubił.
Nie ma gumki, ani kolorowych flamastrów. Są poważne notatki, że to i to w tym semestrze. Odwracam głowę. Na półce siedzi  koszykarz w niebieskiej koszulce, z długimi rękami i nogami. Tylko gdzie ta piłka? Chyba się zawieruszyła. Tyle lat.
Sięgam po telefon. Cześć Synek. Właściwie to nic takiego. Tylko trochę smutno. Tylko, co to ma do rzeczy?
Pamiętam tamte wakacje nad morzem. Szliśmy bulwarem, było trochę ciepło, trochę zimno. Ale i tak włożyliśmy mu rude, przykrótkie spodenki, w których wyglądał tak ładnie.
Daj spokój mamo. No tak…
Poszłam do lasu. Jakie piękne kolory ma jesień. Jedyna pociecha, bo tak to tylko zimno i zimniej. Opalenizna mi się kończy. Pochowałam żółte kremy do opalania  I po opalaniu, żeby nawilżyć. Na dodatek żadnych grzybów nie znalazłam. Oprócz jednego.
Rudy, rudy, rudy rydz. Lepszy niż maślaczek.
Można by na masełku udusić. Stoi sobie na skraju ścieżki ten rydz chyba, ale nie znam się na grzybach. A niech sobie stoi. Pójdę już do domu. Kompres na gardło sobie zrobię. Cytrynę z miodem wypiję. W końcu to sposób na infekcję. 
Idę ścieżką, ciągnę psa, choć obwąchuje jeszcze  zaczerwienione liście.
Przecieram oczy.
Przecieram, bo te kolory jesieni takie niezwykłe.


sobota, 28 września 2013

Kto kocha bardziej

Agnieszka mówi, że nie znalazłaby siły, żeby zaadoptować cudze dziecko.
Krzysztof, że to ciekawe  dlaczego natura nie chce obdarzyć jakiejś pary potomstwem.
Bo może tak właśnie ma być? I tak powinno zostać?
Czasem dyskutujemy.

Z Kasią i Mirkiem nie miałabym odwagi na ten temat rozmawiać. Ani za pierwszym razem gdy odwiedziłam ich w przytulnym małym domku za miastem, ani parę dni temu, gdy spotkaliśmy się przypadkowo.
Właściwie ja ich spotkałam, bo oni minęli mnie jakbyśmy się nie znali.  Przystanęłam, zdziwiona tą obojętnością. Ale oni nawet nie zauważyli. Patrzyli w głąb dużego wózka, odrywali oczy tylko, aby nadążyć za poruszającym się z prędkością odrzutowca dziś już chyba 10-cio letnim Adamem.
Zatrzymać ich, przypomnieć że to ja rozmawiałam z nimi dwa lata temu o ich dzieciach? O oczekiwaniach, wędrówkach od lekarza do lekarza, od laboratorium do szpitala?

Pamiętam, że wymarzyli sobie dużą rodzinę, byli zdrowi, kochali się, ale dziecko się nie pojawiało. Mijały lata, wypełnione chwilami przygnębienia, nostalgii, szukania winnego, ucieczki od każdej ciężarnej i każdej pchającej wózek matki. Depresja czaiła się do skoku.  Z letargu obudził się pierwszy pan Mirek
-Miałem takie poczucie,  że trzeba być otwartym na każdą sytuację. Nie ma dzieci których nie można pokochać.
Potem poszło gładko. Już wiedzieli czego chcą. Dziecka, któremu potrzebny jest dom. Nie  sztucznego zapłodnienia, wzajemnego oskarżania siebie i lekarzy, ale dziecka któremu oni pomogą i które pomoże im.
Na syna czekali kilka lat. Pani Kasia pamięta dzień, w którym zadzwonił telefon, żeby przyjechać do pogotowia opiekuńczego. Leżał mały Adaś ze skrzywiona główką, miał dwa miesiące.
Oboje nie wiedzą czy ktoś mógł przeżyć kiedyś to, co oni wtedy.
Wielkie uczucie spełnienia, ogromną radość. Świat zawęził się tylko do nich, do tej kochającej się trójki ludzi.To był najcudowniejszy czas.
-Wszystko było dla nas, tylko my byliśmy na świecie i tak przez kilka lat.

Nagle dotarło do mnie, że mają teraz dwoje dzieci, przecież ten wózek…
Panie Marku!
Odwrócili głowy. Serdeczni. Roześmiani. Jak zawsze.
Zachwytom nad maleńką Igą nie było końca. Nie zadawałam pytań. Zorientowali się. Zastanawia się Pani, skąd wzięła się Igusia?
-Z miłości. Tak jak Adam.  Pytała Pani kiedyś czy jest różnica gdy dziecko jest adoptowane. Nie wiem czy miłość do naszego syna i córki jest większa czy mniejsza niż rodziców, którzy sami urodzili swoje dziecko.Tego nie wiem, ale nikt swoich dzieci nie kocha bardziej niż my naszych. Niech pani nam powie; nieadopcyjni rodzice kochają bardziej?


poniedziałek, 23 września 2013

Twarz do słońca

Zagrzebałam się w tej pracy. I w tamtej, żeby jakoś było.

Zagrzebałam się w tej nostalgii za tym i za tamtym i tak smutno, że już nigdy nie będziemy razem.

Zagrzebałam się w myśleniu, że teraz to wszystko takie zagracone, głośne i szybkie i może dlatego tak odpocząć trudno.

Tak się zagrzebałam jak nie lubię. Bo tylko płakać i użalać się  nad tym wszystkim. Do tego pada. Kurczę  i chyba rozpadało się na dobre. To tak już będzie? Taka szara jesień? Jeszcze tylko tego brakowało! No naprawdę! Głowa mnie z tego wszystkiego rozbolała. Prawie.

Spotykam Jadzię

-Smutno, co?

-Dlaczego? Z wycieczki wróciłam. Góry są takie piękne o tej porze roku!

Co Ona z tym ciągłym uśmiechem? To nie jest możliwe prawie, żeby tak się cieszyć. Przecież wiem, że ma kłopoty: ten syn, rozwód i drugi syn bez pracy.

Albo Elżbieta. Rozmawiałyśmy wczoraj. Szybko, bo nie miała czasu. Pisze reportaż o rodzinie: jedna pensja, pięcioro dzieci, najmłodsze ciągle rehabilitowane, ale i tak nie chodzi. A teraz jedyny żywiciel rodziny uległ w pracy wypadkowi. Dlatego chce to nieszczęście nagłośnić. Może znajdą się dobrzy ludzie. Spędziła u nich pół dnia, upiekli na przywitanie placek z jabłkami. Będzie dobrze, będzie dobrze, powtarzali. Elżbieta też w to wierzy.

Zagrzebałam się w tej pracy tak jak lubię.

Pogrzebałam we wspomnieniach. Takie cenne!

Wdzięczna Lecowi, przeczesałam na spacerze swoje myśli. O, zaświeciło słońce!

Jest takie powiedzenie: gdy wystawisz głowę do słońca, to cień zawsze pozostanie z tyłu.


Spróbujcie!

poniedziałek, 16 września 2013

Historia po pewnej historii


Tytuł tego posta to tytuł piosenki hiphopowej która nie ma rytmu jaki powinien być w rapie. Moim zdaniem. Ale to nie szkodzi. Pasuje mi.


Byłam wczoraj w sklepie. Młodzieżowym. Bardzo młodzieżowym, jedynym takim w tym mieście.

Nie dla siebie. Dla młodego człowieka. Miałam zobowiązania.

Leciał Hip Hop patriotyczny. Katyń, honor, ojczyzna, takie tam skandowanie.

Młody człowiek wybierał płytę i perfumy. Padały nazwy i słowa . Niektórych nie znam. I dobrze, niech młodzi mają coś swojego. Myśmy też mieli. Perfumy okazały się zajebiste, płyta była, ale w poczekalni. Wiec chyba nie było.


Sprzedawca miał na sobie za szeroką, za bardzo czerwoną koszulkę. Chyba była ok. Tak myślę, bo wisiały na wieszaku obok. Drogie jak nie wiem co.

Na koszulce jest napis. Życie jest piękne tylko ludzie to k…y.

Zapatrzyłam się.

-O co chodzi?  Ostro, choć prawie uprzejmie spytał sprzedawca.

Wskazałam na napis. -Tak patrzę, bo właśnie pisałam na swoim blogu  o tym…

Wyciągnął przez szeroki blat rękę, podałam swoją. Uścisnął mocno. Potrząsnął.

Prawda że ludzie to K…y?!  Bardziej oznajmił, niż spytał.

wtorek, 10 września 2013

Na ulicy


Miejsce: Centrum wojewódzkiego miasta.


Czas: Po pracy


Okoliczności: zakorkowana ulica


Występują:

-mięśniak niedużego wzrostu w dżinsach i różowej koszuli

-powabny, szczupły brunet w szarej marynarce i granatowych rurkach


Zarejestrowana scena nie do powtórzenia:

Mięśniak w różowym: Kurwa, zagłówek wymyślił, k…., h…  jeden, ja pi…… Kropka

Powabny: Że niby k…. oprzesz się k…. wygodnieK….,  a  h… się oprę. K….m.. Kropka

Mięśniak w różowym: Sam sobie k…. ten zagłówek  zamówi.... , to będzie miał h… ,a potem k…. niech go sobie w d… wsadzi k….Kropka

Powabny: Jasne k… Kropka

Tak rozmawiając wsiedli do samochodu, a ulica była zapchana przypominam. Opuścili w czarnej limuzynie szyby i chcą wyjechać na tę ulicę z wąskiej bramy nieopodal banku.Nie spodziewał się zapewne,  że tak szybko, ledwie wsiądą , a już ruszą, kierowca białej meganki. Zahamował więc gwałtownie i zatrąbił. Może pomyślał, że może tamci nie widzieli. Czarna limuzyna wyjechała z bramy i włączyła się do ruchu. Przez opuszczoną szybę, zerknęłam na Różowego.Przyglądał się kierowcy z politowaniem, po czym zwrócił się do Powabnegobydło trąbi. Co to za ludzie K….m.. Kropka. Wykrzyknik.

Powabny: h… nie ludzie k…. Kropka. Dwa wykrzykniki.


 

czwartek, 5 września 2013

Nie ścinaj czereśni

Najlepiej, żeby już nie było tematu. Żeby o wszystkim zapomniała. Żeby nie było tak jak dzisiaj po południu.

Pytam: boli jeszcze?

Odpowiadasz: no coś Ty? Po pięciu latach?

Irytuję  się: to po co dzwoniłaś. I płaczesz?  Przecież to nie przez te zadrapania na kostce? Więc nie wmawiaj mi, że wszystko już przemyślałaś i zapomniałaś o tamtym telefonie: „Wszyscy wiedzą. W redakcji, na uczelni. Jedyna Pani nawet się nie domyśla. Nie mogę już na to patrzeć i dlatego dzwonię”.

Nie  próbuj więcej ścinać sama tej czereśni na działce. To już duże drzewo.  Myślisz, że obejdzie go, że wycięłaś w pień wszystko co razem zasadziliście? Żałosna jesteś z tą podrapaną kostką.

Nie, nie za szybko zdecydowałaś, że to koniec. Spakowałaś walizki, wyniosłaś na korytarz. Nawet nie wiedział o co chodzi. W pierwszej chwili, bo pewnie szybko zrozumiał.  Zwłaszcza,  że to było zaraz po tamtym weekendzie, kiedy  tak przedłużyły się mu obowiązki służbowe,  że nawet nie mogłaś się do niego dodzwonić. Ani on do Ciebie.

Teraz Ci szkoda czereśni? Ach tak!

To takie wzruszające. Razem wieźliście  ją do W. Wystawała z bagażnika, trzeba było zawiązać czerwoną wstążeczkę na najdłuższej gałęzi.  Potem się rozpadało. Zmarzliście i trzeba było rozpalić w piecu, a bociany szukały obok waszego domku miejsca na zbudowanie legowiska. Tak. Wierzę, że to prawda. Ale to gówno prawda. Bo to już nie istnieje. Już odchorowałaś. Pamiętasz, spotkałyśmy się przypadkowo na ulicy. Nie wiedziałam jak zareagować. Byłam pewna, że jesteś bardzo chora.  A potem nie mogłam uwierzyć że Ty to mówisz. O tamtej kobiecie, tamtym domu, tamtej rodzinie. Pomyślałam nawet, żeby napisać scenariusz o współczesnych kłamstwach, albo o współczesnym życiu rodzinnym. Zawsze uważałam, że związki rodzinne to gejzer tematów dla scenarzystów filmowych. Że puchłby scenariusz  od emocji , uczuć, kontrastów i zaskakujących zwrotów. Miałaś szczęście, że nie nadaję się do pisania scenariuszy.

I znowu powiesz:

- nie pogodzę się nigdy, że oszukiwał mnie tyle lat. Mnie, moją rodzinę, moich przyjaciół. Żyłam w iluzji. Nie było integracji tożsamości, wspólnych spraw.  Żyłam w iluzji. A może coś jednak czułam już wcześniej. Gdy odebrałam telefon, od razu wiedziałam, że to prawda.

To dlaczego powiedziałaś tej kobiecie, że zazdrości Ci szczęścia, bo sama nie może nawet o takim śnić i dlatego dzwoni?

- ale wiedziałam, że to prawda. Tylko nie wiem od kiedy …

Tak mi przykro.  Nie wiem co  powiedzieć.  Nigdy się nie przyznam, że ja wiedziałam od początku.


sobota, 31 sierpnia 2013

Przyjaciele

Kto to ta ładna dziewczyna, z rozpuszczonymi włosami?
Idzie taka pewna siebie, wyprostowana jak modelka. W wyciągniętej  z tyłu bluzce, wepchanej za pasek z przodu, bo moda młodzieżowa rządzi się swoimi prawami.

Znajomi mówią że poznają ją po uśmiechu i jeszcze po tymże zawsze ma ze sobą książkę do czytania. Gdy zapada mrok i domownicy pokładają się do snu, przepływa na drugą stronę lustra i pochłania ten zapisany, rozległy światPełno tam miłości, przygód, nieznanych miejsc i ludzkiej życzliwości. Wszystkie książki są ciekawe. Tylko niepotrzebnie niektóre takie smutne. Jak ta o powstańcach warszawskich albo o obrzezanych czarnych dziewczynach z Afryki.

Rozpuszczone włosy chronią przed światem. Przed nieprzyjaznymi spojrzeniami, szyderczymi uwagami i całą tą rywalizacją. Mogą nawet przesłonić samotność.

Kasztanowe włosy czasem trzeba zebrać  w warkocz. Przykleić  uśmiech  do twarzy, podnieść brodę jeszcze wyżej, żeby się przekonać,  że świat stoi otworem. Że wszystko jest możliwe i te bajki o marzeniach, które jeśli tylko chcesz, to się spełnią, także. Jak najbardziej. 
"...nikt nie wie co jest realne, a czego w ógole nie ma, gdzie prawda, gdzie złuda, co się czuje, czego się nie czuje...". Tyle Gombrowicz.
Tymczasem Ona musi dojść jeszcze do końca tej ulicy, do rogu, do uścisku z koleżanką, która zapomniała o Jej urodzinach, do pierwszej uwagi kolegi który się czubi, ale gra w tym samym serialu co Oni wszyscy musi powiedzieć: no co tam, na serio chyba zgłupiałaś, żeby tak się uczesać?
Dzisiaj zaprosi ich na urodziny. Szesnaste. Tjej chwila. Wszyscy będą składać życzenia i będą mili. Dostanie prezenty. Dzisiaj świat stoi rzeczywiście otworem. I nikt nie będzie się wymądrzał, wyśmiewał, ani na serio, ani w żartach. Z nikogo. Będą grupą przyjaciół zgranych i oddanych. Jak zawsze chcieli. Później będzie dmuchała świeczki na czekoladowym torcie. Będzie miała nie jedno, ale dwa życzenia. Pierwszego nie wyjawi. Nikomu. A drugie?  Wiadomo. 
Żeby tak nie ściskało w dołku, każdego ranka gdy trzeba iść do szkoły i do przyjaciół.

wtorek, 27 sierpnia 2013

Na wakacjach

Wokół niebieskie morze. To znaczy raz niebieskie, czasem pięknie turkusowe, innym razem, gdy przypływ, więcej jest wody i  więcej wodorostów. I wtedy morze jest błotniste. To znaczy nie całkiem, ale bardziej.

A. mówi, że czasem woda jest dobra, a czasem tylko na trzy i pół.

Po południu słońce już tak nie parzy. Można wtedy wyciągnąć się na karimacie i odpłynąć, mimo kamienistej plaży. Karimata trochę chroni, a trochę nie chroni, ale nikt się nie przejmuje, bo po to się  tu czy tam  jedzie, najpierw zbiera, później jedzie, żeby takimi głupstwami się nie przejmować . Stateczki sobie pływają, nudyści chyba  w tym roku poszaleli, bo łażą przekraczając granice  przyzwoitości i te, które sami sobie wyznaczyli:  że dla nudystów odtąd dotąd.

Na pieprzyk 50-tka, na twarz 30-tka, albo nie, bo po pierwsze trzeba się opalić, po drugie  można było przed wakacjami natchnąć się  na publikacje, że te kremy nic nie dają, a może nawet mogą zaszkodzić? No to najlepiej kapelusz z dużym rondem.  Głowa ochroniona i posiedzieć będzie dłużej można. I pomyśleć. Że dzisiaj wycieczka do tamtego kamiennego miasteczka, jutro na tutejszy ryneczek, pojutrze..

W czwartek to już trzeba będzie pomyśleć o pakowaniu.

No to nie. Umawialiśmy się przecież,  że o niczym nie myślimy. Tylko odpoczynek i leniuchowanie. I zdjęcia. Trzeba wszystko sfotografować.  No prawie wszystko, bo już bez przesady.

Młodzież szuka wi-fi.  Prawda jest taka, że mnie też by się przydało. Ale ja tylko chwileczkę, sekundę. Sprawdzę, odpiszę, poprawię. Tylko chwileczkę.

A Oni co? Co tak łypią w te  komputery i komórki?

 Mówię przecież: nie łypać, porozmawiać z nami, dorosłymi.

Że cały czas rozmawiają? No wiem. Ale niech już nie patrzą w te ekrany. Niech odpoczywają. Niech nie myślą o tym co zostawili. Co muszą jeszcze załatwić, czego muszą się nauczyć. Czego się boją i z czym sobie nie poradzą.  Niech jeszcze odpoczywają. Ile wlezie. Zanim zaczną uciekać od tego, od czego uciec się nie da.

Nawet na wakacje.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Na salonach

Alina  ma pieniądze, mąż wie jak je lokować.

Ja się na tym nie znam, więc banki, odsetki i takie tam inne, nie wkraczają na teren naszej dość już zażyłej znajomości.

Spotkamy się, wymienimy książki albo poglądy i ple, ple bo tamta to, a tamta to , no to trzeba się zorganizować i spotkać, pośmiać albo pomilczeć.

Ale tym razem wpadłyśmy na siebie przez przypadek. Nieopodal  banku, który nie jest podobno do końca bankiem, tylko współpracuje, ale ubezpiecza  i zakłada lokaty. Koleżanka miała właśnie zlikwidować „jakąś niewielką”, żeby dorzucić na wakacje do wakacji.

Dalej gorąco, choć to już po południu. No ale wiadomo, że z pogodą coś  się  porobiło i choć o szóstej  pachnie już jesienią, 0 16-tej grzeje w kark, że aż miło, albo niemiło, zależy co kto lubi. Ja nie lubię, więc weszłam z Aliną do środka.

Naprzeciwko eleganckich drzwi, elegancki mebel  w kształcie podkowy, podwyższony, jak jakiś barek w knajpie, podświetlony jak w jakimś kasynie co najmniej.  Za barem młodzieniec, wyszczerzony w uśmiechu.

–Siądź Marzena na chwilę, mówi Ala i odpowiada na głośne powitania młodzieńca.

Młodzieniec  jeszcze ją wita bardzo serdecznie, z całego serca, ale już w przyjacielskim kontakcie ze mną 

-Pani Marzeno, bardzo proszę usiąść. Czy napije się pani , pani Marzeno, czegoś? Ciepło dziś, prawda? Może wody, soku, no proszę pani Marzeno, bardzo proszę.

Wyprostowałam zagięcia na sukience, wciągnęłam brzuch, podniosłam brodę i jak przystało na tak eleganckie miejsce, elegancko zamówiłam szklaneczkę soku. I pyk na fotelik, pomarańczowy jak sok, który mi podano. I noga na nogę, dystynkcja i światowość nie są mi obce!

Alinę porwał  financial consultant , ale nie zostałam sama. Od  podświetlonej lady  słyszę:

-Pani Marzeno, a czy dla Pani umówić spotkanie  z doradcą? Są bardzo zajęci, ale dla Pani  na pewno znajdziemy jakiś termin. To do niczego pani nie zobowiązuje.  Proszę  nie myśleć jeszcze ile można na naszych lokatach zarobić, proszę tylko zdecydować się na rozmowę z konsultantem. To nic nie kosztuje. Niemal szeptem wypowiedziane ostatnie zdanie, wbity we mnie wzrok , i ta neurolingwistyczna figura: proszę jeszcze nie myśleć…. spowodowały, że intensywnie zaczęłam myśleć jak miło byłoby przenieść się  gdzieś na Bermudy, gdzie niedługo już będę odpoczywać, opalać swoje ciało. Oczywiście o ile wcześniej  spotkam się z doradcą. Bo naprawdę, że można na tym zarobić,  nie wątpiłam.  No i pamiętałam, że to nic nie kosztuje.

To byłoby bardzo udane popołudnie,  ale niestety nadeszła Alina, spojrzała i syknęła:

-co się tak prężysz, myślisz że na Bermudy polecisz  za to co tu zarobisz? Powiedzieli mi 3 lata temu, że moja lokata zarobi, a dziś mówią, że to nawet nie była lokata. Mam się cieszyć,  że prawie nic nie straciłam, a tamten który mnie naciągnął,  już tu nie pracuje.

-Chwilo trwaj , pomyślałam, zignorowałam Alę, która czasami potrafi być zbyt wybuchowa i niepohamowana.  Odwróciłam głowę  w stronę młodzieńca i uroczo, przeciągle wyartykułowałam: do widzenia panu.

Nie odpowiedział, zatopiony po uszy  w Internecie.

niedziela, 11 sierpnia 2013

Wartości i grill

Przeczytałam dzisiaj w jakimś politycznym kontekście chyba, że nasz naród od dłuższego już czasu szuka czegoś wspólnego,  czegoś co nas połączy, czegoś bardziej wzniosłego od grilla. W czasach przemiany wartości.
Ciepło było bardzo, więc pomyślałam, że wykorzystam pogodę, połączę spacer swój z wyprowadzeniem psa na spacer i szukaniem wartości.
Chciałam zabrać jeszcze córkę, ale umówiona była z przyjaciółką , która wracała z wakacji i już się doczekać nie mogła, więc nie poszła.
Zabrałam smycz i psa i szłam, szłam, a tu wszędzie wakacje, rowerzyści, skąpe ciuszki i brązowe ciała. Nareszcie normalnie, pomyślałam i wyluzowana zasiadłam na ławeczce pod drzewem, żeby słońce nie oślepiało mi śledzenia wartości. Obok dwaj panowie. Rozmawiali coraz głośniej i zacieklej. Że język nienawiści zgubi ten naród. I tę pamięć o bohaterach. Że dziś jesteśmy podzieleni, ale kiedyś naród wstanie z klęczek, i upomni się  o bohaterów choćby z 44 –tego i będziemy musieli przyznać, że gdyby nie tamto, to nie byłoby wolności, tylko ruskie, i ruskie.
Na razie  w tej sprawie za dużo odrębnych zdań,  pomyślałam i pożegnałam się, choć nie musiałam. Jednak poszukiwanie wartości to nie byle co, chciałam żeby było bardzo kulturalnie. Panowie nie odpowiedzieli, dali tylko do zrozumienia, że dostrzegają w moim „do widzenia” prowokację i nietolerancję. Nie obraziłam się tylko poszłam dalej.

Na ławce siedzieli młodzi.
Dyskutowali, pluli, odchrząkiwali i przeklinali. Ale bez zawziętości.  Zanim ten pierwszy powiedział temu drugiemu, że dostanie zjebkę jak nie przestanie pi……ić, drugi wyjaśniał pozostałym, że nie musi się tłumaczyć nikomu. Sami chcieli, żeby tego laptopa taniej kupił, chyba kumali że to nie takie proste, gdy go prosili o przysługę. Więc nich teraz się ogarną, choć rzeczywiście tego laptopa  dalej nie ma, mimo że hajs się zgadzał. Fakt, obiecał, że do tamtego piątku będzie. Ale to jeszcze nie powód żeby się tak spinali.
Po prostu, kurwa, po prostu to nie powód.
Może się jakoś wyjaśni z tym laptopem,  pomyślałam jak przystało na pełną optymizmu poszukiwaczkę i przysiadłam przy eleganckich paniach.  Pies się uciszył, bo gorąco było coraz bardziej, wywalił długi jęzor i rozłożył się na alejce.

Na nowej ławeczce trwała narada na temat imienia dla małego księcia, który będzie królem. Że to nie jest dobrze dobrane imię i że pewnie znowu jest tak jak było z tamtą nieszczęśliwą księżną, która zginęła w tunelu, babką małego księcia. Że zmusili tę piękną dziewczynę,  matkę księcia, Kate, do nadania takiego brzydkiego imienia. Kto to widział. Nie powinien ojciec się zgadzać, ale pewnie też nic nie ma do powiedzenia. Tam na pewno jego macocha rządzi. Ta sama co Dianie odbijała męża, a teraz się z nim oprowadza. Każdy jest jaki jest, ale już po tej brzydkiej gębie widać, że zazdrosna bo sama nie ma dzieci i tak narzuciła to imię na złość i już.
Ponieważ szukałam wartości, które połączą nasz naród wewnętrznie, a nie z Wyspami Brytyjskimi, oderwałam ciało od rozmiękłej ławki, pociągnęłam bezlitośnie zbuntowanego pudla za kłaki i powlokłam się świadoma klęski poszukiwań w kierunku jezdni.
Czy ja nie zauważyłam zielonej furgonetki, czy ona mnie, nie wiem, dość że zahamowała z piskiem, a ja odskoczyłam w kierunki krawężnika. Spojrzałam na kierowcę. Biedny, też mu gorąco. Maszyna stara, bez klimatyzacji, o czym świadczyła maszyna, spuszczone szyby i podkoszulek na ramiączkach rumianego kierowcy. Uśmiechnęłam się do niego z takim oto przesłaniem, że rozumiem, mimo że przechodziłam po pasach, że można się zagapić, bowiem gorąco jest bardzo  i pozdrawiam.
Jak Polka Polaka.
Środkowym paluchem wskazał tapicerkę sufitu furgonetki i bezgłośnie zaryczał słowo oznaczające najstarszy zawód świata, nacisnął na pedał, zaryczał raz jeszcze i odjechał.
Chciałam się pożalić córce, ale zatrzasnęła mi drzwiami przed nosem. Musiała odreagować, bo przyjaciółka olała spotkanie.
Musiałam się jakoś wyluzować. Przygotowałam szaszłyki na grilla.